4/04/2015

024. Triumf Ashcro


dedykacja dla Raylie & Mary


Spirit gnał przez las tak szybko, na ile pozwalało mu kuliste ciało. Tocząc się ze stromych pagórków, a także z trudem przeskakując kłody drzew lub wysokie głazy głęboko osadzone w ziemi, wspominał ostatnie wydarzenia z bólem w malutkim sercu. Biedny Shun, jego towarzyszysz, partner w  walce i przyjaciel został sam – zdany na okropny los, który raczył zakpić z nich obu. Wszak byli dobrymi istotami, walczącymi o dobro świata, dlaczego więc musieli tak skończyć? Dlaczego musieli się rozdzielić w pewnej chwili, gdy wróg leżał przez moment na ziemi; już zdawało się, że to jednak Shun wygra, lecz niespodziewanie Ashcro podniósł się, po czym kilkoma ciosami doprowadził Shuna do przegranej. Gdy szala gwałtownie przechylała się na stronę wroga, Spirit czmychnął z jego kieszeni i pod osłoną cienia oraz wysokiej trawy, umknął w las niepostrzeżenie. Tak trzeba było i tak chciał też Shun.
– Jeśli przegram z nim starcie, proszę, Spiricie, ucieknij – szepnął do niego Kazami, po tym jak zwinął się w kulkę, gdy cios cyklonu przebił jego klatkę.
– Shun, ja nie mogę cię zostawić... To nie honorowe! – zbuntował się na początku.
– Musisz! Nic po tu tobie, jeśli i ja padnę. Nie mogą dostać nas razem, to po pierwsze, a po drugie – urwał, patrząc kątem oka na zbliżającego się białowłosego przeciwnika – ktoś musi ostrzec resztę – powiedzieć im, co tu zaszło.
– Żal mi cię opuszczać, Shun – rzekł na koniec. Przyjaciel schował go do swojej kieszeni, gotując się do finałowej walki.
I chociaż bardzo pragnął towarzyszyć mu do końca, świadomość, że faktycznie bardziej przyda się jeśli opuści partnera i ruszy do Młodych Wojowników, przekonała go do swojej racji i dała siłę do działania. Teraz pędził przed siebie najszybciej jak mógł, walcząc z ziemską grawitacją i nieporęcznym wyglądem. Musiał czym prędzej dotrzeć do Dana – możliwe, że życie Shuna od tego zależało.


Pan klasnął parę razy w dłonie, dumnie witając powracającego łowcę.
– Brawo, jak zwykle nie zawodzisz – powiedział, zapraszając Ashcro gestem dłoni do środka monumentalnego budynku, który swą wielkością rzucał wyzwanie piorunom przybyłej burzy.
Kiedy znalazł się w ciepłym korytarzu, spowitym poniekąd mrokiem i gdzieniegdzie jedynie rozświetlanym przez wiszące przy ścianach pochodnie, ostrożnie zdjął z siebie nieprzytomnego Shuna i przekazał go Blake'owi, który w tej chwili posiadał silniejsze ramiona. Chrząknął, spluwając na podłogę krwią, kiedy awanturnik ciemności zdążył się już trochę odsunąć.
– Źle wyglądasz – stwierdził Alexander, obchodząc go i spoglądając na niego nieprzejednanym wzrokiem spod białej grzywki. Po cichu liczył w myślach odłamki siedzące w jego ramionach, nogach, torsie...
Ashcro wytarł podbródek z krwi dłonią.
– Skurwysyn nosi przy sobie mini-bomby.
– Masz jego bakugana? – zapytał Blake, trzymając Shuna i potrząsając nim nieco, licząc, że może prócz zielonej kulki wylecą też jakieś inne ciekawe błyskotki.
– Zwiał.
– To dupa. A wyglądasz faktycznie źle. Gorzej niż wtedy, kiedy stępiała ci szlifierka do noży, a wtedy wyglądasz jak...
– Morda – Ashcro przerwał mu. – Wyliżę się.
– Na pewno – zgodził się Pan. – Aczkolwiek to potrwa, a ja potrzebuję ciebie sprawnego szybciej. Bambi cię opatrzy... Bambi! – zawołał.
Blondynka wyszła z cienia i zbliżyła się płynnym, subtelnym krokiem. Razem z nią raczył zjawić się też Kyuzo, który zaraz oparł się o ścianę i cmoknął pod nosem, oceniając wygląd Ashcro:
– Wow...
– Cicho siedź – rzucił chłodno łowca, po czym wyciągnął z prawego barku uwłaczający, żelazny kawałek. Popatrzył jak Blake oddala się całkowicie i znika za rogiem. – Do czego mnie potrzebujesz? – spytał Pana, który wówczas stanął przed nim. Szybko jednak zszedł znów na bok, ustępując Bambi; kobieta natychmiast zaczęła badać powierzchownie ciało Ashcro. – Twoje włosy... – zauważył białą grzywkę.
– Właśnie. – Alexander przeczesał je dłonią, biorąc głęboki wdech. Wypuścił powietrze, przyciągając ręce do twarzy i napawając się ich zapachem - zapachem mocy. – Rytuał się udał, Ashcro. Mam całą moc Haosu... Jestem wreszcie czystym wojownikiem...
– Czy to znaczy, że... – Ashcro przełknął ślinę, stając się równocześnie niewrażliwym zupełnie na ból, podczas gdy Bambi sprawdzała jego żebra. – Teraz moja kolej?
–  Zgadza się. Pojmałeś Kazamiego, zasłużyłeś na to. – Jeszcze raz spojrzał na niego, jeżdżąc po nim wzrokiem od dołu do góry. – Poza tym... obiecałem ci to, czyż nie?
Raptem Ashcro przypomniał sobie tamten dzień.
Nieważne, który był to dzień tygodnia, miesiąc czy też rok; jaka była pogoda ani co nowo zwerbowani członkowie Bractwa mieli na sobie. Ważne, że cała szóstka stała w kole wokół rytualnego stołu i z zachłannością w oczach obserwowała unoszącą się czarną księgę. Na stole leżał młody Komba O'Charlie. Krzyczał i wierzgał niczym opętany, gdy zielone pioruny rozrywały mu skórę, a spuchnięte od nich mięśnie wyłaziły na wierzch, odrywając się od białych kości. Krew lała się dookoła, spływała ze stołu, plamiła posadzkę. Umierał, tak jak Burza Skyress nad nim. Sądzili, że wybraniec nie będzie potrzebny, a sam potężny bakugan Ventusa wystarczy.  Runy jednak okazały się być bezlitosne i niszcząc ciało Komby, żądając Kazamiego.
– Muszę mieć tę moc! – zawołał Ashcro. – Nie pozwolę jej przepaść!
Alexander bał się ryzykować, lecz pozwolił mu wystąpić i pochylić się nad stołem. Postanowili wykorzystać resztki Komby i Skyress, i przerzucić tyle uzyskanej mocy Ventusa do Ashcro, ile się tylko da. A nóż proces powiedzie się na końcu i będą mieli swojego pierwszego Czystego Wojownika. Alexander nie mógł też odmówić komuś tak bardzo na to napalonemu i gotowemu zaryzykować własnym życiem, by spróbować jako pierwszy.
Ashcro do Bractwa dołączył jako ostatni. Co ciekawsze, nikt z Bractwa go nie chciał i planowali zabić go, gdyż jako odrzucony kandydat nie mógł paradować dalej po świecie z wiedzą, iż takowa organizacja po kryjomu powstaje. Odrzucili go dlatego, że był zbyt zdeterminowany i zbyt chętny do tego, aby dojść. To było podejrzane – nikt normalny czy też zły nie przystawał na srogie warunki Bractwa tak gorliwie i bez oporu, jak on – wszak trzeba było wyrzec się wszystkiego. Ashcro nie był kimś, kto błąkał się po ulicy – posiadał dom, wielką willę odziedziczoną po ojcu, przyjaciół na wyciągnięcie ręki, a dziewczyny uganiały się za nim jak szalone. Żyjący jeszcze ojciec na jego życzenie sprowadził najlepszych wojowników ze wszystkich stron świata, aby zaczęli go szkolić w walce wręcz i w walce Bakugan. Wszystkich tych mistrzów Ashcro zabił z zimną krwią, dowiedziawszy się, że niejaki Shun Kazami wyprzedził go i przeszedł pomyślnie test u Oberon, nie wiedząc nawet o istnieniu takowej strażniczki Ventusa. Po raz pierwszy nie zdobył czegoś, czego chciał – ogromnie wręcz pragnął i był gotów oddać za to wszystko. Odkąd tylko sięgał pamięcią, marzyła mu się sława bycia najlepszym wojownikiem Ventusa –  jego wyjątkowy i niespotykany nigdzie indziej bakugan Serpentar zaszczepił u niego tę wizję. Powód, dla którego Alexander postanowił dać mu szansę i przyjąć go na staż do Bractwa, był również Serpentar.
Bakugan był silny, posiadał ogromne pokłady energii i mocy, i tylko Ashcro udało się go okiełznać. Smok o orientalnym motywie był mu wierny i lojalny, chociaż czasem wydawać by się mogło, że to Ashcro usługuje jemu, a nie na odwrót. Jedno było pewne – oboje żarliwie pragnęli jednego, nieskończonej mocy Ventusa. Dostrzegając tę żądzę, Alexander postanowił go przetestować.
Wpierw rozkazał pojmać Kombę i wszystkie silne bakugany Ventusa zamieszkujące Nową Vestroię. Ashcro wykonał zadanie jednego dnia, późnym wieczorem zjawił się w klasycystycznym pałacu. Jeszcze tego samego dnia Alexander dał mu następne zadanie – tym razem miał schwytać Skyress, która jako królowa na emeryturze szybuje dniem i nocą wysoko po niebie, niedostępna dla nikogo; dopiero atak na jej krewnych miał sprowadzić ją na dół.
Zdeterminowany do działania Ashcro znów udał się do Nowej Vestroi i gdy tylko znalazł Skyress, wyzwał ją na pojedynek. Ptaszyna jednak świadoma swego wieku oraz tego, co też przybyły wojownik wcześniej uczynił, wolała spróbować uciec do Shuna. Nie zdołała, bo Serpentar zdążył pochwycić ją w swoje szpony i zadusić do nieprzytomności.
Kiedy Ashcro znów powrócił do pałacu, Alexander nie miał już wątpliwości ani podejrzeń co do jego intencji.
I tak o to podczas tego pewnego rytuału, przewrócił czarne strony księgi na te, gdzie płonęły złote napisy o przeklętej treści. Zaczął wypowiadać słowa półszeptem, gestykulując przy tym. Ashcro cierpliwie czekał na efekty. Był zanurzony w zielonej aurze rozchodzącej się nad stołem i bijącej od targanego konwulsjami ciała Komby i Skyress.
Wreszcie nadszedł ten moment, w którym Komba całkowicie zaczął się palić, a skóra odwijać się i odchodzić zwęglona. Płomienie pożerały go od wewnątrz, a smród przeżartych, spalonych wnętrzności dusił płuca i mdlił żołądek. Po chwili ból zaatakował ciało Ashcro, niby piorunami miotając w jego kończyny, paraliżując mięśnie i sprawiając, że pomimo siarczystego, okropnego cierpienia, nie potrafił ruszyć się z miejsca. Zmuszony, ale i zdeterminowany by trwać dalej przy stole pochylony, podniósł swój pełen zawiści wzrok na Skyress.
"Ta moc będzie moja!"
Pod sobą miał już truchło nieżywego Komby. Cała jego energia życiowa przeszła na Ashcro i dodała mu siły, a także większego zapału. Ból nie był już taki silny, nie rozrywał mu już mięśni ani nie łamał kości w imaginacjach zwariowanej psychiki. Zacisnął palce mocniej na stole, obserwując dalej kręcącą się przed nim kulkę. Skyress nie miała siły krzyczeć; można powiedzieć, iż potęga bólu złamała jej krtań i duszę, sprawiając, że wpadła w trans jak ci przestępcy uwięzieni na krześle elektrycznym podczas swojej egzekucji.
Niestety księga rządziła się swoimi prawami i nie zaakceptowała ofiary z Komby. Jakby w zemście za niespełnienie jej zapisanych, lecz de facto zaszyfrowanych żądań, zaczęła atakować bielą włosy Ashcro, dodatkowo świadcząc, że zaraz go zabije wywołaniem u niego wewnętrznego krwotoku. Kiedy tylko Alexander zobaczył, że krew zaczyna lecieć z nosa osiwiałego wojownika, a także z jego ust i oczu, postanowił natychmiast przerwać rytuał. I zrobił to, pomimo protestów Ashcro, który gotów był ryzykować.
Fizyczna część ciała Skyress obumarła, lecz cząstki jej duszy, energii życiowej, udało się uratować i przy pomocy odpowiednich zaklęć zamknąć w komorze. Ashcro zaś kosztem włosów zapewnił sobie miejsce w Bractwie na stałe; otrzymał pozycje i tytuł "łowcy", pokój, oraz nowe ubranie ze specjalną, symboliczną przepaską na ramię.
Od tamtego czasu jeszcze bardziej przeklinał Oberon za to, że nie wybrała jego zamiast Shuna na powiernika, bowiem teraz byłby już nadczłowiekiem kompletnym. Nadczłowiekiem, bo jednak zyskał pewne nowe zdolności, które pozwalały mu wpływać na wiatr. Ponieważ jednak rytuał nie skończył się w pełni z sukcesem, a Ashcro omal nie umarł, żywioł ten nie zawsze chciał się go słychać. Bywały takie sytuacje, w których wojownik chciał wyrzucić kogoś wysoko w powietrze, tak wysoko, by sięgnął chmur, a potem spadł i z impetem roztrzaskał się o ziemię, to niestety – wszystkie próby kończyły się ośmieszającą porażką na oczach Blake'a, który stał się jego najwierniejszym kompanem. Nie było chwili, w której Blake zechciał go odstąpić, a nawet jeśli tak zrobił to szybko wracał, chcąc dalej dotrzymywać mu towarzystwa. Jak twierdził "przebywanie z wybuchowym Ashcro jest lepsze od podglądania wymiotującej Bambi, która dopiero co wróciła z randki z Marucho ".
Całe szczęście wiatr zechciał być mu w miarę posłuszny podczas walki z Kazamim. Ashcro podejrzewał, że na kontrolę Ventusa muszą mieć wpływ emocje – za każdym razem, kiedy się w nim gotowało, był zdolniejszy w tej dziedzinie.
Alexander klasnął w dłonie, wielce zadowolony.
– No, to do roboty. Czas rozmrozić esencję Skyress. – Spojrzał na Kyuzo. – Przygotuj stół.
– Aye, aye... – mruknął wojownik Subterry, niechętnie oderwał się od ściany.


Zdenerwowany Dan walnął pięścią w stół.
– I co teraz? – zapytał, ściągając swój wzrok z monitora na Marucho i szukając odpowiedzi na jego twarzy.
– N-nie wiem – mruknął równie zły. – Nie sądziłem, że Bractwo może mieć dostęp do takich rzeczy.
Fakt. Nikt się nie spodziewał, że owa organizacja jakimś cudem posiada dostęp do wszelkich satelit i sieci, dzięki czemu mogą czyścić je na bieżąco z wszelkich śladów po ich działaniach. Sam Marucho, zasłużony wojownik, którego świat zna z jego zasług, musiał prosić się długo władz o dostęp do tak tajnych danych, tłumacząc, że chodzi tu o bezpieczeństwo świata. Żadne jednak światowe organizacje strzegące Ziemi przed złem nie słyszały o czymś takich jak Bractwo Prawdziwe, co tylko bardziej zmartwiło Młodych Wojowników. Wszystko wskazywało na to, że ta drużyna przestępców porywających baku-wojowników i ich bakugany nie skończy na samym Danie i jego kumplach, i wyjdzie z cienia kryjówki, chcąc pokazać światu, co potrafi...
– Cała baza została wyczyszczona? – Spectra zbliżył się do stołu, nad którym zawieszony był wielki ekran, a na nim migała smutna informacja z napisem "nic nie znaleziono". – Macie beznadziejne zabezpieczenia. Wstyd dla waszej władzy.
– Niechętnie się z tobą zgodzę – wycedził Dan. – No szlag by to trafił...! Jesteśmy w punkcie wyjścia? Jak mamy ich dorwać? Runo nas potrzebuje!
– Co z tym komunikatorem? – przypomniał Spectra, zerkając na Marucho, który był w posiadaniu poruszonego urządzenia.
– Jeszcze go nie badałem – zaczął blondyn. – Próbowałem, ale to jakaś dziwna technologia jest.
– Czemu więc mi go nie dasz i nie zapytasz mnie? Może umiałbym pomóc? – dziwił się Vestalianin. – Nawet Alice wie sporo o różnych technologiach, dziadek ją uczył.
– Tak, zgadza się, ale dla mnie to wygląda na gundaliańskie urządzenie, dlatego też zaprosiłem kogoś do nas...
– Kogo? – rzucił Kuso.
Marucho uśmiechnął się.
– Naszego dobrego przyjaciela, Rena.

 __________________________________________
Rozdział sprawdzała Mary - dziękuję!
note: Wow, taka przerwa. xD Normalnie zapomniałam, co tu się dzieje.